sobota, 8 czerwca 2013

I. Freedom


22 września 2012

Deszcz za oknem zdawał się przybierać na sile z każdym mocniejszym uderzeniem w klawisz. Dosłownie jakby starał się odzwierciedlić uczucia, które władały dziewczyną, kiedy ta oddawała się swojej pasji.
Pogrążona w muzyce, walcząc o to, aby ta oddała jej to, czego pragnęła.
Może tak było. 
Może czerpała z niej euforię, która zapełniała tą cząstkę jej duszy, która była najbardziej okaleczona. Wypełniała nutami. Jednak one nie mogły odzwierciedlić miłości matki, której nie miała.
I wtedy potęga tej myśli górowała nad precyzyjnością i czyniła z Evy chodzącą burzę odczuć.
Nie liczyło się, ile tych samych dźwięków wybrzmiewało, ani czy górne C zostało odtworzone w odpowiedniej chwili. Liczyło się tu i teraz. Ważne było odtworzenie swoich uczuć, których nie chciała kumulować. Czuła się wtedy wyzwolona, pełna siły i możliwości wiary w lepsze jutro.
Tak i było tym razem.
Siedziała, unosząc palce kilka milimetrów nad klawiszami, które jeszcze przed chwilą zostały wprawione przez nią w ruch. Oddychała ciężko, nieświadoma, że przez cały utwór wstrzymywała oddech. Zastanawiała się przez moment, czy nie zacząć grać któregoś z utworów Mozarta, lecz po chwili bezwiednie opuściła dłonie na kolana. Wstała z lekkim wysiłkiem, zmęczenie, które powinny czuć palce u rąk przeniosło się na nogi. Podeszła do okna i przyłożyła dłoń do szyby, wystukując na niej rytm. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Krople spływały nierównymi stróżkami po szkle, tworząc krótkotrwałe wzory. Patrzyła na słońce wschodzące na horyzoncie. Niedługo będzie trzeba nakarmić konie, pomyślała. Jak na zawołanie usłyszała pukanie do drzwi, równorzędne ze skrzypieniem podłogi. Odwróciła się twarzą do swojego ojca, jedynego opiekuna i jedynej osoby, która była przy niej od zawsze. Posłał jej szczery uśmiech, który jednak nie sięgał kącików oczu. Rozumiała i była wdzięczna za choćby taki przejaw miłości.
- Ev, już świta, więc zejdź na śniadanie. Za pół godziny wyjeżdżamy.- Skinęła głową, dając znak, że zrozumiała, co było równoznaczne z wyjściem jej rodziciela z pokoju.
Podeszła do szafy, by wyjąć ubiór do jazdy konnej oraz lejce. Ubrała się w ten codzienny strój i zwróciła w stronę lustra nad komodą. Powoli zaczęła rozczesywać włosy, nie patrząc w swoje odbicie. Było to zbyt bolesne. Za bardzo przypominała swoją matkę, czego nie mogła znieść. Wraz z jednokrotnym spojrzeniem na swoje odbicie, wracał wielokrotny obraz jej martwych oczu.
Potrząsnęła głową, aby odpędzić wszystkie myśli. Odłożyła szczotkę i skierowała się na dół. Stopnie skrzypiały pod naciskiem jej stóp. Odliczała je, jak zawsze, aż doliczyła się czternastu. Potem była następująca kolej rzeczy; siadanie przy stole, jedzenie posiłku w wszechobecnej ciszy, zmywanie naczyń, aż nareszcie dało się usłyszeć dźwięk klaksonu.
Wybiegła na dwór, po czym wskoczyła na miejsce pasażera i zapięła pasy. Ojciec odpalił samochód i już po chwili byli w drodze do stadniny. Było to drugie i ostatnie miejsce, w którym czuła się bezpieczna, tuż za własnym domem. Chociaż nie musiała, uwielbiała tam przebywać. Zdawało się, że tylko konie potrafią zrozumieć jej sytuację. One także nie mogły wyrazić swoich myśli w sposób naturalny dla człowieka, poprzez mowę, a jednocześnie Eva uważała je za tak samo mądre jak ludzką rasę. Przesiadywała więc pośród tych stworzeń, od czasu do czasu wskakując na grzbiet ulubionej Sonnet*, kiedy to jej tata obejmował stanowisko menadżera i załatwiał wszystkie sprawy z tym powiązane. Nie miał nic przeciwko, wręcz przeciwnie, cieszył się z tego, iż jego córka potrafi jednak czerpać z czegoś radość, a ona była mu za to wdzięczna. Uwielbiała szczotkować swoją klacz oraz dawać jej różne owoce i warzywa, w zamian otrzymywała szczęśliwy wyraz jej oczu, co zupełnie starczyło jako zapłata. Czuła wtedy, że może być komuś potrzebna.
-Dzisiaj przyjeżdża właściciel wraz z synem. Większość czasu zajmie nam omówienie nowych inwestycji, ale tuż przed tym chcą, abym im pokazał stan stajni, więc odwiedzimy cię na chwilę. Przeszkadza ci to?- Dźwięk wypowiadanych słów, wyrwał ją z transu. Przez chwilę nie była w stanie zrozumieć co powiedział, ale gdy pojęła sens wyrazów, pokręciła głową. -Dobrze, w takim razie przygotuj się, a ja ich przywitam. Spodziewaj się nas za niecałą godzinę. -Przerwał na chwilę. -O, już jesteśmy. Miłego dnia. -Otworzyła drzwi i wyskoczyła z terenówki.
Szybkim krokiem skierowała się w stronę dużego budynku, w tym czasie jej tata parkował samochód. Weszła, zwalniając tempa i idąc wprost do jej podopiecznej. Przywitała się z nią, dając jej soczystego buziaka na pysku i podsuwając pod nos jabłko. Pogłaskała ją po grzbiecie, czekając aż zje. Potem zajęła się resztą koni. Pracy nie było dużo, stadnina mieściła jedynie 6 osobników tego gatunku. Po dwudziestu minutach nakarmiła pozostałą piątkę, a także zdążyła rozczesać im włosie. Spojrzała się na zegarek, zostało jej jeszcze kilkanaście minut. Rozejrzała się, po czym postanowiła wyprowadzić swoją klacz na pole. Sięgnęła po wcześniej zabrane lejce oraz wiszące przy wejściu siodło i zarzuciła je na grzbiet Sonnet. Powoli skierowały się w stronę ogrodzonego terenu. Powietrze przesycone było zapachem deszczu, a ziemia pod jej butami zapadała się, tworząc wielkie kałuże. Nie zwracała na to uwagi, była zbyt zaabsorbowana wdychaniem zapachów, którymi były drzewa, kwiaty, trawa oraz nawóz. Uśmiechnęła się delikatnie, rozkoszując chwilą, lecz nie trwała ona długo, ponieważ klacz trąciła ją pyskiem w ramię, dodając do tego głośne prychnięcie. Już, już. Nie denerwuj się, zaraz sobie pobiegasz, pomyślała. Pokręcając głową, wsunęła stopę w odpowiednie miejsce i już po chwili siedziała na jej grzbiecie. Pogłaskała po nim konia, jednoczenie zarzucając jelce, dając tym znak, że ma ruszać.
I ruszyła.
Z początku powoli, lekkim truchtem, aby po chwili pędzić jak oszalała pomiędzy pojedynczymi drzewami, unosząc pysk z zadowolenia. Eva zaśmiała się bezgłośnie, poddając się temu pięknemu momentu, kiedy to czuła się nieważka i myślała, że bez jakichkolwiek trudności mogłaby wzbić się w powietrze. Włosy rozsypały się jej kaskadą na ramiona, gdy upięcie nie wytrzymało warunków. Wiatr powiewał pomiędzy poszczególnymi pasmami jej ciemnobrązowej czupryny. Słońce wystające zza chmur lekko oświetlało jej głowę, sprawiając, że widać było złote refleksy. Nie zdawała sobie sprawy, jak musiała wyglądać, bardziej obchodziło ją to, że dostanie naganę od ojca, bo jeździła bez kasku. Cóż, szczęście warte jest poświęcenia. Ale był ktoś, kto dostrzegł jej przemianę. Ktoś, kogo nie znała, jak i on nie znał jej. Gdyby ojczym powiedział mu, że spotka tu tak interesującą istotę, postawiłby tu nogę już dawno temu. Był nią zafascynowany. Sam się sobie dziwił, że potrafi to osądzić po niecałych pięciu minutach. Jednak tak było, od chwili, kiedy pierwszy raz ją ujrzał, pełną gracji i lekkości, nie mógł oderwać od niej wzroku. Wyglądała jak kwiat w procesie rozkwitania. Jak przepiękny obraz w czasie końcowego malowania. Uśmiechnął się mimo woli, opierając o framugę wejścia do stajni. Nonszalancko trzymał ręce schowane w spodniach, jednak nie dlatego, że to lubił. Było mu zimno, więc jego zdziwienie wzrosło, gdy spojrzał na ubiór dziewczyny. Ubrana była w zwykłe, czarne dżinsy, szarą koszulkę polo, na którą nałożyła wiatrówkę tego samego koloru co spodnie, oraz szal w jaskrawym, czerwonym odcieniu. Wzdrygnął się na samą myśl, że mogło być jej bardzo zimno. Lecz nie wydawała się zmarznięta, wręcz promieniała ciepłem, w którym mógłby się bez opamiętania zatopić. Co ty sobie wyobrażasz, człowieku. Widzisz tą dziewczynę po raz pierwszy i być może ostatni, zrugał się w myślach. Niestety, nie mógł nic poradzić na wszechogarniającą go chęć schowania jej w swoich ramionach przed całym światem. Wydawała się taka krucha, a jednocześnie emanowała siłą, mogącą wypełnić wiele osób. Potrząsnął głową, zdając sobie sprawę, że ciemnowłosa piękność skończyła przejażdżkę i ma zamiar wrócić z koniem do boksu. Szybko wbiegł do środka, jakby bał się, że zobaczy go, patrzącego się na nią. Jakby zależało mi na jej opinii, pomyślał, prychając. Wpadł na swojego opiekuna, który rozmawiał z podwładnym, szefem tej posiadłości. Z leniwym uśmiechem skinął mu głową, po czym oparł się tak jak wcześniej, ale teraz o drzwi pustego boksu.
- Uznaliśmy, że na razie nie wprowadzimy żadnych unowocześnień. Interes idzie dobrze, więc nie jest to potrzebne, zresztą nie przeprowadziliśmy ankiety pośród naszych klientów, którzy są najważniejsi.- Odezwał się oficjalnym tonem właściciel wszystkich kondygnacji. Chłopak zastanawiał się, dlaczego się tak zachowuje w jego obecności, ale w tym samym momencie uświadomił sobie, że on po prostu nie potrafi inaczej. Miał już odpowiedzieć obowiązkowe"To dobry wybór, ojcze", kiedy na światło wpadające przez wejście wtoczył się cień. Uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Miała głębokie, czekoladowe tęczówki, z których raziła mądrość. Nie miałbyś nawet szans chłopie. Wzdrygnął się na wieść, jaką walkę toczy jego umysł, mówiący, żeby sobie odpuścił, z ciałem, które lgnęło aby dostać się do dziewczyny. Uśmiech mu się poszerzył.
- Panowie, oto moja córka Eva.- Wskazał na nosicielkę tego, także pięknego, imienia.- Evo, to jest mój pracodawca, pan Lucas Horan wraz z przybranym synem, panem Niallem Horanem.- Ev spojrzała na chłopaka, który zdawał się być starszy od niej o kilka lat, mimowolnie się uśmiechając. Miał bardzo długie rzęsy, okalające błękitne oczy. Był przystojnym młodzieńcem, zapewne uganiały się za nim tabuny wytapetowanych młodych kobiet. Co ty sobie myślisz, zachowujesz się jak zazdrosna siksa, krzyczała na siebie w głowie. Zdała sobie sprawę, że się nie przedstawiła, więc uprzejmie podała obu panom dłoń, którą uścisnęli. Nie widząc dla siebie miejsca, skierowała się w stronę boksu Sonnet, ale nie mogła przejść, bo pewien młody osobnik płci męskiej stał tam, opierając się o balustradę i lustrując ją wzrokiem. Postanowiła nie pokazywać mu, jaki wpływ ma na nią jego spojrzenie, więc z podniesiona głową przemaszerowała koło niego, wchodząc do środka.
I wtedy czas jakby się zatrzymał.
Przynajmniej dla niego. W jednej chwili jego ojczym zażyle tłumaczył coś ojcu Evy, a ona sama żwawo przechodziła koło niego, a w drugiej wszystko stanęło. Istnieli tylko on i ona. Malinowy zapach jej szamponu, jedwabisty dotyk jej włosów na jego policzku oraz blask w jej oczach, kiedy spojrzała na niego kątem oka. Nie liczyło się nic. Poczuł się tak błogo, jakby po kilometrowym maratonie dostał nareszcie butelkę zimnej wody. Nie wiedział ile tak stał, ani czy ktoś do niego czegoś nie mówił. Kiedy wreszcie obudził się z transu, ojczym nadal rozmawiał z panem Brooksem, ale Evy nie było już w boksie. Rozejrzał się zdezorientowany.
- Gdzie jest Eva?- spytał, jakby znali się od niepamiętnych czasów, a nie dopiero od kilku minut.
Jej ojciec zaglądnął do boksu, po czym zwrócił się z powrotem do chłopaka.
- Nie ma jej z klaczą, więc musiała wyjść tylnym wyjściem. Nigdy nie nauczę tej dziewczyny kultury. - Uśmiechnął się przepraszająco, poprzednio dodając, że rozmówi się z nią później o konieczności żegnania się.
- Nic się nie stało, nie spodziewałbym się po dziewczynie chęci uczestniczenia w spotkaniach dorosłych mężczyzn.- Wtrącił się Lucas, śmiejąc gardłowo. Zawtórował mu pan Jack, ale bardziej nerwowo. Niall  współczuł temu panu, gdyż sam ledwo wytrzymywał w jednym domu z apodyktycznym i władczym ojcem. Zastanawiała go jedna rzecz. Ev wydawała się osobą silną z charakteru, ale nie powiedziała ani słowa. Żadnego "witam", ani nawet zdawkowego "cześć". Nic. Wraz z jej przyjściem zapanował spokój i cisza. Nie mógł się powstrzymać przed wypowiedzeniem tego pytania.
- Chciałbym się o coś pana spytać.- Zwrócił się bezpośrednio do ojca Evy.- Wiem, że nie wypada, ale bardzo frasuje mnie ta niewiadoma. Dlaczego pańska córka jest tak nieśmiała?- Człowiek posłał mu pytające spojrzenie.- Chodzi o to, że się nie przywitała, nie żebym miał o coś pretensje, po prostu jestem ciekawy.- Jack otworzył oczy szerzej z niedowierzania. Niall nie wiedział co to oznacza.
- To ty nie wiesz? Pan mu nie powiedział?- Przeniósł wzrok na pracodawcę, a ten pokręcił przecząco głową.
- O czym powinnem widzieć?- Młodzieniec zapytał, pełen niepokoju.
-Otóż, moja córka, czyli Eva...- Potarł dłonią czoło, mrużąc oczy.- Ona, jakby to powiedzieć... Ona nie mówi.- Chłopak czekał aż ktoś zacznie się śmiać, ale to nie nastąpiło. W oczach jej ojca była wypisana prawda.
- Słucham?!
***
Ta dam! Nie mam siły ani chęci, niech mną ktoś zakręci. Nie, lepiej żeby złapał mnie za kudły i przywalił głową w ścinę, może wena powróci. Wolałabym się zamienić z osłem na mózgi, bo mój najwyraźniej wziął urlop. Tuż przed egzaminami. Tak, moja osoba kończy gimnazjum i nic sobie z tego nie robi. Jestem zbyt leniwa... Wracając, nie wiem co mam sądzić o tym rozdziale, zresztą ta fucha należy do Was. Jeszcze raz apeluję. Chcesz wiedzieć o co chodzi w opowiadaniu? Wejdź w PLOT, a wszystko stanie się jasne jak słońce ;D
Ciao,
OnlyOne

3 komentarze:

  1. Cudowny taki doskonały świetna robota

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się twój styl pisania,piszesz lekko a czytanie przychodzi bardzo łatwo-strasznie wielka zaleta.Czekam na następny rozdział ,nie rezygnuj z pisania opowiadania.Życzę weny : )


    Zapraszam do mnie http://youalwaysbelieve.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Layout by Elle.

Google Chrome, 1366x768. Terriblecrash, Pinkblossom, Carllton, Picanta, Selena Gomez, James Blunt.